Nowy Jork - miasto sprzeczności. Moje wrażenia po tygodniu w USA

by - czerwca 13, 2023

 


Minął tydzień odkąd przyleciałam do Nowego Jorku.

 Mieszkam w Maspeth, w dzielnicy Queens. To raczej spokojna okolica, głównie mieszkaniowa, z dostępem do podstawowych usług i sklepów. Gdy mojego trzeciego dnia tutaj wybrałam się na pierwszy samotny spacer, nie mając jeszcze amerykańskiego numeru telefonu i dostępu do internetu, bałam się skręcić w jakąkolwiek uliczkę - a to dlatego, że wszystkie wyglądają praktycznie tak samo!


 Kadr z Maspeth. Przez kilka pierwszych dni mojego pobytu, całe miasto było zasmogowane przez pożary lasów w Kanadzie - stąd ta żółta poświata

Przyznam szczerze, że przez pierwszych kilka dni właściwie nie czułam, że jestem w USA, w Nowym Jorku. Domki w Maspeth - niskie, niewielkie, z cegły, przytulone do siebie - przypominają trochę te w Anglii, dlatego też odczuwałam (i w sumie dalej w pewien sposób odczuwam) angielską aurę. W Maspeth znajduje się też spora polska społeczność, więc można natknąć się na polskie sklepy, polskiego dentystę, polski bank, a nawet polską kawiarnię! Z moją rodziną tu w NY rozmawiam po polsku, ze znajomymi z pracy mojej cioci - też. Zapytacie pewnie w takim razie - gdzie ten New York?!


W pierwszą sobotę po moim przylocie, wybrałyśmy się z moją ciocią do Astorii, okolicy mieszkaniowej Queens bliżej Manhattanu. Tam jest już bardziej nowocześnie - wielkie wieżowce, fancy restauracje i sklepy, a przede wszystkim - ogromny park z deptakiem ciągnącym się wzdłuż brzegu, z widokiem na cały Manhattan (Gantry Plaza State Park). Przyjechałyśmy tam w idealnym momencie - powoli zachodziło słońce i zaczynało się ściemniać. Cudownie było obserwować, jak dzienny Manhattan zamienia się w ten drugi, zupełnie inny - nocny, z milionami świateł (to ten, który możecie zobaczyć na zdjęciu zajawkowym).


W niedzielę wybrałyśmy się na wycieczkę już konkretnie na Manhattan. Tętniący życiem, wypełniony ludźmi, głośny, z drapaczami chmur, których wierzchołki ledwo co widać - to zupełnie inny świat. Z każdej strony bije energia tej dzielnicy. Energia ta jest dwojaka - z jednej strony czułam, jak mnie porywa, ale z drugiej momentami byłam nią przytłoczona i przebodźcowana.

W ciągu ok. 5 godzin naszego spaceru zobaczyłyśmy Grand Central Terminal (na którym wysiadałyśmy z metra), St. Patrick's Cathedral, Rockefeller Center, Trump Tower, Bryant Park i sklep Disneya. Przeszłyśmy się także ulicami Times Square i Piątą Aleją. Zrobiłyśmy olbrzymie kółko - a przynajmniej wydawało nam się, że olbrzymie, bo tak naprawdę zwiedziłyśmy może 5% całego Manhattanu!

Tętniący życiem Times Square


Co mogę powiedzieć po pierszym tygodniu w jednej z największych metropolii świata?

Dla mnie Nowy Jork to miasto skrajności.

Jest tu albo idealny spokój i cisza, albo totalny harmider, hałas i tumult ludzi. Jest zen i nieskończona energia. Są wysokie wieżowce, w porównaniu z którymi można poczuć się jak malutka mróweczka, jak i małe, przytulne domki. Są super nowoczesne obszary, jak i te podniszczone (a niektóre wyglądające jak z filmów grozy), sprawiające wrażenie, jakby czas zatrzymał się tam kilkadziesiąt lat temu. Jest amerykańska, pochłaniająca człowieka aura i małomiasteczkowy klimat.

I powiem Wam, że podoba mi się to. Fajnie przez chwilę być częścią tego zupełnie innego świata. Nie mogę się doczekać, co jeszcze tutaj odkryję!

Dziękuję za przeczytanie i mam nadzieję, że zostaniecie ze mną na dłużej <3


Mana ♡

PS Na pierwszym zdjęciu Manhattan podczas zachodu słońca widoczny z Gantry Plaza State Park



You May Also Like

0 comments