Dlaczego pojechałam do Korei? Weryfikacja 7 powodów

by - kwietnia 10, 2020


Jest na moim blogu taki post sprzed półtorej roku, w którym podaję 7 powodów, dla których chciałam pojechać do Korei (dla ciekawych LINK). Pomyślałam sobie, że w ramach reaktywacji bloga pierwszy post będzie weryfikacją tej magicznej siódemki i sprawdzeniem, czy udało mi się ją zrealizować. Co prawda, lecąc do Korei, całkowicie o nich zapomniałam. Może też dlatego, że poleciałam do niej jako studentka, nie jako turystka i moje priorytety trochę się zmieniły. 😁 Jeśli jesteście ciekawi wyników - zapraszam do przeczytania! 💕

1. Przekonanie się, czy wszyscy Koreańczycy są tacy jak mój oppa

Odpowiedź brzmi - ZDECYDOWANIE NIE. Nie okazał się reprezentantem, a ewenementem. Przyznaję, osobowości i charaktery Koreańczyków trochę różnią się od tych europejskich. Wydaje mi się, że Koreańczycy są bardziej otwarci, bezpośredni i lubią rozmawiać o pozornie nieważnych rzeczach. Nie wszyscy są jednak tak roztrzepani jak oppa, który, paradoksalnie, gdy byłam w Korei, przestał być moim oppą. Może kiedyś opowiem Wam tę historię. 😅

Koreańczycy to najmilszy naród, z jakim miałam do czynienia. Nawet nie zliczę, ile razy usłyszałam, że jestem piękna, dostałam w sklepach gratisy (na przykład mandarynki od pana w kserze) czy zaoferowano mi pomoc w najprostszych rzeczach. Zastanawiałam się, na ile ich podejście wynikało z faktu, że jestem biała i byli mną po prostu zaciekawieni. Obserwując nastawienie Koreańczyków wobec samych siebie, doszłam do wniosku, że moja narodowość miała jakiś wpływ, ale nie całkowity - Koreańczycy wobec siebie też są bardzo milutcy.

2. Porozmawianie po koreańsku i zamówienie sobie jedzenia

W poprzednim poście napisałam, że zamówienie sobie jedzenia po koreańsku jest pierwszym, co chciałabym zrobić w Korei. W rzeczywistości zrobiłam to dopiero w drugiej kolejności. Moja pierwsza rozmowa po koreańsku została poprowadzona z panią kasjerką w supermarkecie, kiedy moja płatność kartą została trzy razy odrzucona. Zatrzymajmy się na chwilę i wyobraźmy sobie tę sytuację. Pierwszy dzień w Korei. Wieczór po prawie 30-godzinnej podróży i trzech przesiadkach. Nowe, nieznane miasto w kraju oddalonym 8 tysięcy kilometrów od domu. Stres czułam w każdej mikroskopijnej komórce mojego ciała, w dodatku razem z moimi dwiema polskimi towarzyszkami niedoli musiałyśmy zmierzyć się z kilkoma problemami dotyczącymi naszego akademika. Jedyne, o czym marzyłam to położyć się na łóżku, owinąć kołdrą (której nie miałam i właśnie po nią poszłam do sklepu) i zasnąć ze świadomością, że oto jestem w moim wymarzonym kraju. Los jednak chciał inaczej. Nagle okazało się, że moja karta płatnicza nie działa, mam zero gotówki, pustkę w głowie i łzy w oczach. Pani kasjerka na szczęście była bardzo miła i koniec końców, gdy już przypomniałam sobie, że umiem koreański, dogadałyśmy się. Moja pierwsza rozmowa po koreańsku należała zatem do kategorii ekstremalnych. Jedzenie zamówiłyśmy zaraz po tym. :D 



3. Spróbowanie jedzenia na straganach i zjedzenie prawdziwego koreańskiego śniadania

Jedzenie street foodu zaliczam do kategorii najfajniejszych przeżyć w Korei. Poza tym, że wszystko było super pyszne, miło było obserwować wszystkich tych Koreańczyków, stojących przy prowizorycznych stolikach (zwykle po prostu ladach) i pochylających się nad miseczkami z pierożkami, tteokbokkami (takimi jakby wałkami z ciasta ryżowego) i zupami. Chodzenie po koreańskich straganach z jedzeniem nie było po prostu szukaniem czegoś do przekąszenia. To było niepowtarzalne doświadczenie. :D Krążenie wśród kilkunastu kramów, przepychanie się między głodnymi Koreańczykami, rozmawianie z ciekawskimi starszymi paniami, które chciały poćwiczyć angielski i spróbowanie rzeczy zrobionych przed sekundą było niemal celebracją. A często także ostatnią deską ratunku, gdy od godziny szukałyśmy restauracji, gdzie mogłyśmy zjeść i nie wydać miliarda wonów. 

Nie licząc stołówkowego jedzenia, które czasem było mieszanką koreańskiej, włoskiej i amerykańskiej kuchni, nie miałam okazji zjedzenia prawdziwego koreańskiego śniadania. Chociaż w Korei tak naprawdę każdy posiłek składa się z tych samych składników, zatem jeden z obiadów na mieście mogę uznać za śniadanie. 😂



4. Zobaczenie gór i morza w jednym mieście

Podczas mojego pobytu w Korei, mieszkałam w Busan, zatem góry i morze jednocześnie mogłam podziwiać tak naprawdę codziennie. Nie będę się za bardzo rozwodzić nad tym punktem - jestem absolutnie zakochana w Busan, zatem moje przemyślenia na temat tego miasta zostawię sobie na osobny post. 



5. Pójście do sauny

Byłam! Żałuję, że dopiero podczas moich ostatnich dwóch tygodni w Korei - gdybym wybrała się tam wcześniej, na pewno odwiedziłabym to miejsce jeszcze z kilka razy. Gdybym miała podać najbardziej relaksujące miejsce, w którym dane mi było przebywać, podałabym właśnie jjimjilbang. Chyba nigdy w życiu nie czułam się tak odprężona i lekka, jak po 4 godzinach w koreańskiej saunie. I tak - żeby wejść do sauny, trzeba ubrać urocze wdzianko. 



6. Porozmawianie z koreańskim dziennikarzem

Tego nie udało mi się zrealizować. Przyznam szczerze, że byłam tak pochłonięta odkrywaniem Korei, że zapomniałam o mojej pracy i wszystkich sprawach związanych z moim zawodem. Ale miałam na uczelni zajęcia z panią zajmującą się marketingiem i reklamą. To chyba też się liczy? :D 

7. Zweryfikowanie, czy dam radę kiedyś tam zamieszkać

Po pierwszym miesiącu w Korei, doszłam do wniosku, że chyba nie dałabym rady zamieszkać tam na stałe. Uznałam, że dobrze mi w Polsce, gdzie wszystko jest mi znane, gdzie wokół widzę i słyszę ludzi mówiących w moim ojczystym języku i gdzie wszystko jest łatwe i proste. Po czterech miesiącach w Korei mogę stwierdzić, że tak, dałabym radę tam zamieszkać. A nawet bardzo bym chciała. Będąc w Korei w końcu poczułam się jak we właściwym miejscu. 🙊

7a. Zebranie materiałów na kolejne posty na bloga

Mam ich tyle, że dopiero po trzech miesiącach od mojego powrotu w końcu czuję się na siłach, aby się nimi podzielić. Chciałabym raz na jakiś czas publikować jakiś ciekawy post, zatem będę szczęśliwa, jeśli czasem tu zerkniecie, a może zostawicie jakiś ślad? A jeśli nie - może spodobają Wam się chociaż zdjęcia, które zrobiłam w Korei. Mam ich ponad 10 tysięcy, więc materiału nie zabraknie przez następne kilka lat. 😀



Dzięki, że dotarliście do końca! Następny post będzie już bardziej szczegółowy i poruszający konkretne koreańskie niuansiki, więc jeśli jesteście ciekawi - stay tuned!

Trzymajcie się ciepło! 💙


PS Wszystkie zdjęcia są mojego autorstwa. Do tej pory, gdy o tym myślę, czuję motylki w brzuchu.

PS 2 Moje problemy z kartą rozwiązały się kolejnego dnia - okazało się, że miałam ustawiony zbyt niski limit płatności zagranicą. :D

You May Also Like

1 comments

  1. Koniecznie muszę jeszcze odhaczyć saunę! I cieszę się Twoim szczęściem oczywiście oraz czekam na następne posty! <3

    OdpowiedzUsuń